Pora
na kolejną wycieczkę. Dziś chyba będzie krótko. W niedzielę postanowiłem
zwiedzić dokładniej gminę Nieporęt, zapuszczając się w lasy nadleśnictwa
"Jabłonna". Głównym celem wycieczki było zobaczenie starego dębu
szypułkowego o imieniu Jan Kazimierz. Szacuje się, że ma 300-400 lat.
Na liczniku wyszło 59,7 km.
Przebieg wyglądał następująco:
Warszawa Praga Północ>Rembelszczyzna>Izabelin>Nieporęt>Wólka Radzymińska>Dąbkowizna(osada leśna)>Powrót tą samą drogą.
|
Las iglasty przy Dąbkowiźnie |
Na początku pomęczyłem się
ulicą Płochocińską. Całkiem sporo osób zaparkowało przy kanale Żerańskim.
Okazało się, że przy ulicy na otwartej przestrzeni odbyła się giełda ptaków
ozdobnych, a myślałem, że ludzie przyjechali łowić ryby. Z tego co wiem, to pokazywali
tam króliki (króliki to ptaki?), kury, papużki faliste i gołębie i, że następna
giełda odbędzie się 8 marca, a ja wtedy będę mieć zjazd na studiach :/.
Tym
razem zabrałem ze sobą Garmin eTrex 20. Jest to typowy GPS, który niestety nie
pokazuje dróg na mapie, a waypointy. Najlepsze jest to, że ma funkcję szukania
ukrytych skrzynek Mam na myśli geocaching. To międzynarodowa zabawa
polegająca na szukaniu ukrytych przez internautów skrytek na całym świecie.
Trzeba mieć do tego GPSa. Współrzędne mogą pokazywać dokładne położenie skrytki
lub obszar poszukiwań. Mogą trafić się zagadki, łamigłówki lub instrukcje typu
"13 kroków od głazu na wschód, a potem 7 na północ, itp. Skrytki są
ciekawie schowane. Mogą być przypięte magnesem, ukryte pod liśćmi, w dziurze, w
drzewie. Możliwości jest nieskończenie wiele. W środku skrzynki znajduje się
dziennik do którego należy się wpisać oraz różne... skarby :D. Można coś wziąć
i zostawić coś swojego lub nic nie brać. Pudełko może być dowolnego rozmiaru.
Po tym trzeba odłożyć je tam, gdzie było, by kolejni poszukiwacze skarbów mogli
ją znaleźć. Na mojej trasie zlokalizowałem dwa geocache, które znajdują się na
terenach leśnych. Pierwszy leży na terenie opustoszałej, lecz czynnej stacji
PKP, a drugi... w 300-400 letnim dębie!
Dojechałem do Izabelina. Jak zwykle przejeżdżając pod linią wysokiego napięcia
słyszało się brzęczenie. Jakby ktoś nie wiedział, to zjawisko wyładowania
koronowego. Minąłem rzekę Beniaminówkę.
Wjechałem na drogę nr 631.
Prowadzi przez las Markowy i Drewnicki. Kierowcy jadą jak szaleni. Jeżdżą z
zawrotną prędkością po nierównej nawierzchni asfaltowej. Na poboczach roi się
od krzyży. Od strony południowej są powieszone obrazki Jezusa z tekstem
"Ja Cię ochronię". To mało. Zarząd województwa postawił nietypowy, pionowy znak drogowy.
|
Czarny punkt. O dziwo bez licznika. |
Czarne punkty są wstawiane na niebezpiecznych odcinkach, gdzie odnotowano 12 lub więcej wypadków na 1 km drogi w ciągu
trzech ostatnich lat. Zwykle na tablicy widnieje licznik rannych i zabitych. Mamy w
Polsce około 1600 takich znaków. Dodatkowo przy znaku wbudowuje się pasy
poprzeczne do osi jezdni. Efekt jest odwrotny niż zamierzony. Kierowcy, zamiast
zwalniać, przyspieszają! No cóż, chcą jak najprędzej przejechać ten
niebezpieczny odcinek jadąc szybko i ryzykują wypadkiem. Ot taki paradoks.
Przejechałem przez Wólkę Radzymińską i wjechałem w
tereny leśne. Zaraz niedługo dojechałem do stacji kolejowej Dąbkowizna. Cztery
razy na dobę przejeżdża pociąg. Wydaje się być opuszczoną stacją, ale nadal
czynną. Żywego ducha nie było.
Właśnie tu
znajduje się pierwszy geocache na mojej trasie! Nie musiałem długo szukać.
Współrzędne pokazywały dokładne położenie skrytki. Była w korzeniach sosny.
Jak widać, nie znalazłem niczego ciekawego.
Plastikowy kucyk, coś w rodzaju zamka na klucz, bransoletka i oczywiście
dziennik, do którego się wpisałem. Niczego nie brałem i niczego nie zostawiłem.
Ruszyłem do Dąbkowizny. Od razu powitały mnie
szczekające psy zza ogrodzeń. Po powrocie już były poza działką i zaczęły trochę mnie gonić. Spokojnie, jakby ktoś zamierzałby tam pojechać, to niech wie, że one są małe jak pinczery. O ile pamiętam to jechałem żółto-czerwoną ścieżką
rowerową. Wjechałem do lasu iglastego. Od razu zrobiło się zielono, a nawet
pojawiły się przejaśnienia.
|
Zieleń potęgowały iglaste krzaki.
|
Szkoda było mi jechać takim
lasem, więc się przeszedłem. Las się skończył i moim oczom ukazał się cel
wycieczki - dąb Jan Kazimierz! Prawdopodobnie wykiełkował w 1600-1700 roku.
|
Nie takiego Kazimierza się spodziewaliście? |
Ale zaraz! GPS
krzyczy, bo wyczuwa kolejną skrzynkę. Według wskazówki, znajdowała się w korze
dębu. Okrążyłem dookoła pomnik przyrody. Na szczęście drzewo wciąż wegetuje. Z
tyłu znajduje się spora dziura. Nie musiałem tak bardzo daleko wsadzać tam
ręki. Wyjąłem pudełko, a tam same skarby! Polskie, współczesne, nie-złote
dublony! Jakby komuś się nie spodobały monety, to ma jeszcze do wyboru pastę do
zębów.
Jednak niczego nie wziąłem, bo nie ma to jak wspomnienia. Mam nadzieję,
że dębowy król nie miał mi tego za złe, że... grzebałem pod jego korą.
To by było na tyle. Wróciłem tą samą drogą. Nie wiem gdzie
pojadę następnym razem, ale na pewno nie w ten weekend, bo rozpoczyna się u
mnie drugi semestr, więc w następny. Jednak dokąd? Tego jeszcze nie wiem :-)