wtorek, 25 lipca 2017

25 mil na piechotę

    To wyzwanie rzucam sobie! Od paru lat lubiłem raz na parę miesięcy przejść się na 20 km. Najczęściej w zimę. Może dlatego, że lubię się zasłaniać kapturem i trzymać ręce w kieszeni, bo nie wiem co mam z nimi robić podczas chodu? Po dłuższym czasie dwudziestokilometrowe dystanse nie robiły już na moich nogach wrażenia. W maju chciałem przejść się na swoje pierwsze 30 km. Od domu szedłem non stop wałem po prawej stronie Wisły aż do Nowego Dworu Mazowieckiego. Potem doszedłem do stacji Modlin i wróciłem pociągiem. Wyszło 37 km. Do tego potrzebna mi była butelka wody i 2 hot-dogi. Do tej pory to był mój rekord. W lipcu przeszedłem się całym wałem nad Narwią i wyszło mi 30 km. Byłem mniej zmęczony. Tak więc dzisiaj rower może odpocząć, bo zamierzam przejść 40 km.

Wał Miedzeszyński
    Rozmyślałem nad trasą i nie było tak łatwo wymyślić coś ciekawego. Być może wiele możliwości przytłoczyło moje myśli. Rysując trasę na pieszo, nie muszę sprawdzać czy droga będzie stresująca, bo i tak będę iść po chodniku. No właśnie. Trzeba narysować trasę tak, żeby ciągle był jakiś chodnik lub ubita ścieżka. Nie miałbym ochoty iść po poboczu. Wymyśliłem na szybko trasę z domu do Celestynowa przez Otwock. Jest to kierunek na południe i nie jest to idealna trasa. No to pora iść!
    Przebieg: Warszawa>Józefów>Otwock>Karczew>Dąbrówka>Celestynów. Wyszedłem o prawie 8-ej godzinie. Najpierw muszę wyjść z Warszawy, a zajmie mi to około 21 km, czyli około 4 godziny. Tym razem nie miałem takiego ciężkiego plecaka. W poprzednich wycieczkach na początku było chłodno, więc szedłem w długich spodniach i po paru km zamieniałem je na spodenki. Miałem też w plecaku kurtkę w razie deszczu. Tym razem zamiast ciężkiej kurtki, schowałem małą, składaną parasolkę i wyszedłem z domu w spodenkach.

Takie tereny za barierkami przy wale w Warszawie.
    Nie wiedziałem, że tego dnia będzie mocny upał. Na szczęście miałem czapkę z daszkiem i okulary przeciwsłoneczne w razie zbyt mocnego blasku, odbijającego się od chodników i asfaltu. Minąłem most Siekierkowski i dalej szedłem wałem Miedzeszyńskim. Wał biegnie wzdłuż i blisko drogi 801. Ciąg pieszo-rowerowy biegnie na szczycie wału z barierkami. Po długim czasie wał się skończył. Przeszedłem przez rondo i dalej szedłem na południe. Zaraz skręciłem w lewo na ulicę Przewodową. Całkiem tu ładnie. Stoją domki jednorodzinne i przynajmniej jest cicho, bo jest mniejszy ruch. Widziałem ładny rząd białych domków z fajnymi balkonami. Widać, że niektórzy otworzyli drzwi do balkonów bardzo szeroko z powodu upału.


Nieźle się chodziło po kałużach. Buty wysychały raz-dwa.
    Pojawiło się więcej drzew w okolicy. W sensie, że mijałem małe lasy. Wkrótce doszedłem na główną drogę, biegnącą wzdłuż torów po obu stronach. Fajnie się szło po chodniku. Ciągle prosto. Zatrzymałem się na 15 minut. Znalazłem ławkę w zacienionym miejscu przy przystanku autobusowym. Mam na liczniku w GPSie 22 km i właśnie kończy się Warszawa. Woda w butelce robi się coraz cieplejsza. Po wstaniu czułem się lepiej. Minąłem znak z przekreśloną Warszawą i wkroczyłem do Józefowa. To powiat otwocki. Tereny zabudowane wyglądają tak samo jak w Warszawie. Po jakimś czasie szedłem mostem nad rzeką Świder.

Jaka płytka rzeka!
    Rzeka była strasznie płytka! Zrobiła się w jednym miejscu mała wysepka. Doskonale było widać dno. Mógłbym nawet przejść po niej. Po drugiej stronie rzeki powitał mnie Otwock. 

Otwock wita
    Od chyba Józefowa szedłem przez cały czas szaro-brązowym ciągiem pieszo-rowerowym z dużych, gładkich kafelków. Do Mazowieckiego Parku Krajobrazowego jeszcze 10 km. Na rondzie Zbigniewa Herberta stoi bramka z wodną mgiełką. Po rondzie minąłem po lewej stronie cmentarz i w końcu doszedłem na początek Mazowieckiego Parku Krajobrazowego (dobra, będę pisać w skrócie: MPK).

Początek MPK
    To już koniec Otwocka i częściowo początek Karczewa. Logo MPK przedstawia czarnego bociana, więc miałem cichą nadzieję, że może spotkam któregoś w lesie. Heh, byłem tu ostatnio w kwietniu z kolegą, kiedy jechaliśmy do Łaskarzewa. Był to jeden z tych ciepłych, nielicznych, słonecznych dni, kiedy było 16-18'C. Wtedy pojechaliśmy prosto. Ja niebawem skręcę w lewo na inną drogę.

Mapa MPK i logo z czarnym bocianem.
    MPK jest sporym obszarem leśnym. Pierwsza część lasu ciągnie się od Warszawy Międzylesie i kończy się w Józefowie. Druga, większa część zaczyna się od Otwocka i kończy się aż w Osiecku. Kiedy będę kiedyś tam zwiedzać powiat otwocki, znajdę się w tym lesie dziesiątki razy i będę mógł przetestować każdy szlak. No dobra. Mamy 30 km, więc wypadałoby coś zjeść. Zjadłem batona wielkości Prince Polo o smaku toffi. Nie muszę mówić, że czekolada się trochę roztopiła. Od upału i tak nie miałem apetytu. Kiedyś widziałem filmiki na YouTube jak motocykliści jeżdżą po pustynnych stanach Ameryki i rozdają wodę w butelkach. Wyobraziłem sobie, że taki jeden podjeżdża i wręcza mi butelkę. Mówię skąd przyszedłem, a ten łapie się za głowę i proponuje podwózkę do stacji. Wtedy powiedziałbym, że to wyzwanie, które muszę dokończyć i takie inne głupoty.

Idę i przełączam stacje, kiedy słyszę gadanie zamiast muzyki.
    Zrobiłem kolejną, ostatnią przerwę na 15 minut. Pozostało mi mniej niż 10 km do celu. Zaskakująco GPS ma taką funkcję, że pokazuje przewidywany czas dotarcia do celu na podstawie obecnej prędkości. Kojarzę, że w Celestynowie pociągi pojawiają się co godzinę, np. 12:42, 13:42, 14:42. W takim razie według GPSa dojdę do stacji o 15:18, więc wybiorę pociąg o 15:42.

Gąsienica pawicy grabówki. Przeobrazi się w ćmę z pawimi oczami na skrzydłach.
Cisza i spokój
    Minąłem grupkę młodzieży na rowerach. Po jakimś czasie szedłem pod górę po piaszczystej drodze. Zobaczyłem mały parking leśny i jeden samochód. Na tabliczce jest pokazany plan jakichś bunkrów. Było ich nawet wiele w różnych miejscach.

Bunkry
    Potem miałem z górki. Minąłem kolejny zaparkowany samochód. Po 1,2 km wyszedłem z lasu :D. W końcu znalazłem się we wsi Dąbrówka.

Koniec lasu
Dąbrówka
    Doszedłem na drogę asfaltową z chodnikiem z kostek brukowych. Po skręcie w prawo od ronda miałem trochę pod górkę. Ha, i oto jest, Celestynów! To szaleństwo według mnie, że z domu tutaj dotarłem.

Celestynów
    Chodnik oczywiście biegł dalej. Chyba nawet po drugiej stronie drogi pojawiła się ścieżka rowerowa. Jak byłem ostatnio w Celestynowie, to widziałem jak jakimś skrótem ludzie dochodzą do peronu, żeby nie iść okrężną drogą i nie korzystać z przejścia nadziemnego. Też chciałem z takiego skrótu skorzystać.

Kościół Wniebowzięcia NMP z 1932 roku.
    Niestety nie znalazłem skrótu. Wszystko było zarośnięte. Normalną drogą doszedłem do dworca kolejowego. W pobliżu stoi supermarket. Na liczniku miałem około 39 km. Miałem problem z kupieniem biletu w biletomacie. Poprzednio nie miałem z nim problemu. Górna część ekranu dotykowego nie reagowała na moje energiczne stukanie. Próbowałem zaznaczyć opcję ulgi dla studenta i nie działało, bo było u góry ekranu. Wobec tego kupiłem normalny bilet, a nie ulgowy. Eeech, może nagrzał się od tego upału, bo stoi na słońcu? Ekran był gorący. Na stację faktycznie dotarłem o 15:18. Poczekałem około 20 minut na pociąg. Ach, w pociągu było tak fajnie chłodno. Słychać było pracę klimatyzacji. Wysiadłem na stacji Warszawa Stadion i poszedłem na północ. Do domu jeszcze 3,5 km. 40 km już musiałem przekroczyć, a mimo to dalej szedłem szybko i wyprzedziłem paru ludzi. Bolało mnie przy biodrach, jakby naprawdę nogi w d*pę weszły. 
    Łącznie wyszło 43,07 km. Średnia prędkość ruchu wyszła 5,8 km/h, a ogólnie 5,2 km/h. Czas ruchu wyszedł 7 h 42 min, a postojów 56 min (2x15 min przerwy i np. stanie przy światłach). To całkiem niezły czas, bo byłem szybszy o godzinę. Tak więc to mój nowy rekord - 43 km na jednym batonie (wciąż nie wiem co brać do jedzenia na drogę). To do tej pory jedyna notka na blogu, w której opisałem coś innego niż rower.

Oto trasa. Nie ma na niej 3,5 km dojścia ze stacji do domu:

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz