czwartek, 19 października 2017

28 mil na piechotę

    Nie chciało mi się jeździć na rowerze. Tak po prostu. Oficjalnie rozpoczął się czwarty i ostatni sezon studiów. Nie do wiary, że nadejdzie ostatnia wiosna w której będę mieć swoje ostatnie zajęcia, a za taki rok w październiku będę już dawno po studiach i nie będzie już następnego semestru (żegnajcie bilety ulgowe na pociągi...). Tym razem postanowiłem znów się przejść na 40 km. Oczywiście gdzie indziej. Długo myślałem gdzie by tu pójść. Nawet wcześniej myślałem o 50 km. Nie udało mi się narysować żadnej trasy, bo gdzie tu znaleźć 50 kilometrowy odcinek poza miastem, gdzie non stop jest chodnik? W końcu postanowiłem przejść się z domu do Mińska Mazowieckiego.

Dzielnica Praga-Południe, Warszawa
    Pomyślałem, że dlaczego by nie opisać mojego spaceru, zamieszczając coś w tym październiku. Tak więc trasa wygląda tak:

Warszawa>Zakręt>Nowy Konik>Stary Konik>Brzeziny>Wielgolas Brzeziński>Wielgolas Duchnowski>Dębe Wielkie>Kobierne>Choszczówka Stojecka>Stojadła>Mińsk Mazowiecki

Na mapie: https://drive.google.com/open?id=1SnIR4Mwhr54V_0Gnk9l-03H-vzM&usp=sharing

    Wyszedłem o 7:00. W ciągu ostatnich paru dni zrobiło się naprawdę ciepło. Temperatura przekracza 20'C. Pierwszy etap to przejście całą ulicą Targową (długość 1,5 km). Może chodzenie wzdłuż głośnej ulicy nie będzie takie fajne. Nie lubiłem przechodzić obok zatłoczonych przystanków autobusowych. Wszyscy ludzie patrzyli się w moją stronę, bo od tej samej strony spodziewaliby się autobusu. Tak więc szedłem szybko. Sprzedawcy oferowali mi papierosy, ale nie palę. W końcu minąłem takie jedno skrzyżowanie, gdzie ulica zmienia swoją nazwę na Grochowską. To etap drugi (5,7 km). Tym razem na przystankach było pusto, więc nie musiałem przyspieszać. Nie czułem się jednak komfortowo robić zdjęcia w mieście. Podobały mi się kamienice wzdłuż drogi z małymi sklepikami na parterze. Patrząc wprost, na wschód, widziało się blask słońca z mgłą. Bardzo ciekawie to wyglądało. Minąłem fajny park, w którym odwiedziłem go nie raz w gimnazjum, bo są fajne pajęczyny do wspinania. Zbliżałem się do Ronda Wiatraczna, więc, żeby iść krócej, poszedłem lewą stroną drogi. Minąłem potem parę nowoczesnych kładek dla pieszych. Po lewej stronie minąłem ciekawie wyglądający plac Szembeka, a za nim biały kościół. Szkoda, że nie zrobiłem zdjęcia. Nie wiedziałem, że takie miejsce istnieje. Mgła połączona z blaskiem zdawała się być jeszcze silniejsza. Świetnie to wyglądało! Przeszedłem przez pętlę tramwajową. Jeszcze tylko trochę i doszedłem do końca ulicy Grochowskiej. Jest to rondo nad ziemią, a nad rondem jeszcze kolejna droga. Pod rondem jest rondo z chodników :D.

Poranny blask
    Trafiłem na chodnik ze ścieżką rowerową. Po prawej stronie jest jakiś rezerwat leśny. Myślę, że to dobra pora na założenie słuchawek. Jednak moje słuchawki przestały już działać, więc użyłem jakichś zapasowych. Zapasowe odtwarzały muzykę w kiepskiej, zniekształconej jakości. Prędzej słyszałem muzykę niż głosy. Za to radio odtwarzały w porządku, lecz za cicho nawet na maksymalnej głośności. Nie było tak tragicznie.

Ten las to rezerwat Zakole Wawerskie.
    Trzeci etap to łażenie po terenach zabudowanych blisko lasu i potem przejście przez las leśną ścieżką (7,1 km). Ścieżka rowerowa skończyła się po krótkim czasie. Tereny składały się już bardziej z domów jednorodzinnych. Przeszedłem przez wiadukt nad torami kolejowymi. Jest tu stacja Warszawa Wawer. To linia biegnąca przez Otwock. W końcu doszedłem do lasu i zrobiło się ciszej. Mijałem leśne wille, choć postawione w ciemnych okolicach. Po domach szedłem już leśną ścieżką. Zauważyłem, że gdybym wziął rower, w paru odcinkach musiałbym iść na piechotę z powodu błota. Było całkiem pomarańczowo i żółto. Widziałem pojedyncze dziadki na grzybach. Z ptaków widziałem sikorki, pełzacza i sójki.

Fajnie było. 9-ta godzina. W końcu bez szumu pojazdów mogłem usłyszeć radio.
    Ten las należy do północnej, mniejszej części Mazowieckiego Parku Krajobrazowego na terenie Warszawy. Nie wiedziałem, że babie lato wciąż trwa! Widziałem te długie, pojedyncze nitki pajęczyn. Czasem ścieżka się zwężała, więc obawiałem się pajęczyn przed sobą. Na szczęście nie było żadnej.

Jest jakieś wzgórze.
    Muszę przyznać, że długo szedłem lasem. Odcinek leśny wynosi 4 km. Wiedziałem, że kiedy zobaczę cmentarz, las się już skończy. W końcu czułem już zapach zniczy i po jakimś czasie zauważyłem przed sobą betonowe ogrodzenie. Coś czuję, że było postawione niedawno temu, bo widać jak ścieżka biegnie dalej, mimo tej przeszkody. Nie spodziewałem się tego :(. Obszedłem ogrodzenie po lewej stronie, zbliżając się do drogi krajowej. Chciałem dojść do asfaltu i najwyżej iść poboczem, ale dojść można tylko przez grube krzaki. Dodatkowo widzę z daleka, że nie ma tam chyba poboczy. Wróciłem na ścieżkę i postanowiłem obejść ogrodzenie od prawej strony. Widzę, że trafiłem na czarny szlak. Doszedłem na szeroką drogę gruntową i odetchnąłem z ulgą.

Sójki są najbarwniejszymi ptakami krukowatymi w Europie.
    Etap czwarty i ostatni to spacer po ciągu pieszo-rowerowym wzdłuż drogi krajowej przez te wszystkie miejscowości aż do Mińska Mazowieckiego (23,7 km). Mimo. że skończył się las, byłem wciąż w Warszawie. Pełno sklepów, McDonaldów, KFC, stacji benzynowych i różnych usług. Jednak wciąż jeszcze był normalny chodnik. W końcu Warszawa się skończyła. Zaczął się też ciąg-pieszo rowerowy, oddalony nieco od drogi krajowej przez pas zieleni. Przez pewien czas byłem w powiecie otwockim, w miejscowości Zakręt. Po Zakręcie zaczął się powiat miński i miejscowość Nowy Konik. Na tej całej drodze po raz pierwszy byłem gdzieś na początku czerwca 2010-11 z kolegą na pierwsze 100 km na rowerze. Przeszedłem 20 km, więc przydałaby się 15-minutowa przerwa. Usiadłem na przystanku autobusowym. Zjadłem ciastka o smaku jabłek z cynamonem i napiłem się wody. Szedłem już w samej koszulce. Nieźle grzeje słońce. Muszę po 20 kilometrach robić przerwę, bo zwykle przy takim dystansie odczuwam ból pięt po 30 000 krokach. Wystarczy usiąść na parę minut i ból przechodzi na kolejne kilometry.

Nowy Konik. Na tym przystanku autobusowym zrobiłem pierwszą przerwę.
    Nie chciałem, żeby jakiś autokar się zatrzymał, myśląc, że specjalnie czekam na niego. Na szczęście tak się nie stało. Zauważyłem, że jakaś część drzew jest już mocno ogołocona. Jest tu zupełnie inny klimat niż kiedy jeździłem na rowerze w wiosnę i lato.

Chodniki były mokre tylko tam, gdzie padał cień.
    Po prostu tak szedłem i szedłem. Nie wiedziałem, że autobusy ZTM dojeżdżają do Nowego Konika. Zapamiętam to sobie na przyszłość. Kolejna miejscowość to Stary Konik. Pojawiły się pola, łąki i więcej pajęczyn.

PKSy? Na co mi PKSy?
    Po trzech wsiach zbliżałem się do wiaduktu nad torami kolejowymi tuż przed Dębem Wielkim. Jednak zaskoczyło mnie to, że nie ma żadnego chodnika! Eeech, może trzeba iść dołem i zaraz będą schody? Schody nie wyglądały na używane i na szczycie dało się zobaczyć, że przejście było zablokowane przez barierę energochłonną. Domków nie brakuje, tak więc jakoś piesi muszą się przedostawać na drugą stronę. Wiem, że blisko znajduje się stacja kolejowa, gdzie przejście przez tory jest bezpośrednio na torach. Tylko jak tam dojść? Widzę jakąś drogę, która wydaje się prowadzić do czyjejś działki, więc odpuszczam (gdybym dokładnie spojrzał na mapę, a tego nie zrobiłem, ta droga wygodnie poprowadziłaby mnie na stację kolejową. Grr!). Idę inną drogą, myśląc, że zaraz skręci w kierunku stacji, jednak się kończy. Zawracam i postanawiam wejść na te schody. Na szczycie przeskakuję przez barierę, kiedy nikt nie jechał i szybko idę wąskim poboczem. Jest to wąski pas zieleni. A jednak na wiadukcie jest chodnik, tylko znów się kończy. Idę dalej po wąskiej zieleni. To chyba niezbyt legalne :D. Na życzenie minął mnie radiowóz i zaraz drugi! Pojechali dalej, uff. Buszowałem po trawie aż w końcu skoczyłem na chodnik tak jakbym wyskoczył z gorącej lawy. Właśnie zaczęło się Dębe Wielkie. Wiem, że przez całą miejscowość wzdłuż drogi krajowej biegną sąsiednie, spokojne drogi. Minąłem znany mi kościół. Tu akurat było więcej ludzi. W końcu jakieś osoby na rowerach, heh. Po terenach zabudowanych usiadłem na przystanku autobusowym na 10 minut. 30 km mam za sobą. Wydaje się jakby dzień się kończył, mimo, że dopiero była 13-sta. Szedłem po pustej drodze asfaltowej obok drogi krajowej.

Dębe Wielkie
    W Kobiernem znów się zaczął ciąg pieszo-rowerowy. Tak więc nie musiałem odwracać się co chwila czy coś jedzie. Od tego momentu chodzenie przestało być przyjemnością. Same nogi mnie nie bolały, tylko pięty i ramiona. W Choszczówce Stojeckiej osiągnąłem 35 km. Zaczęło się robić coraz bardziej miejsko. Przedostatnia miejscowość to Stojadła. Przeszedłem przez trzy ronda. Uczniowie wracali ze szkół. To pocieszające, że mój spacer trwa dłużej niż 8 godzin na moich studiach :D. W końcu zaczął się Mińsk Mazowiecki. Nie zrobiłem zdjęcia tabliczce, bo za dużo ludzi chodziło po chodniku. Nie zamierzałem dochodzić do rynku czy coś. Po paru skrzyżowaniach przestałem iść na wschód i skręciłem na południe w kierunku stacji kolejowej. Pociąg już sobie stoi, lecz odjedzie za 40 minut. Nareszcie mogłem usiąść na ławce. Na liczniku mam 42,4 km. Oczywiście jakiś pijak musiał zagadać i usiąść obok mnie. Głupio mi było wstać. Zobaczyłem, że niektóre osoby wchodzą zbyt wcześnie do pociągu, więc uradowany wstałem i wsiadłem. Wróciłem pociągiem do Warszawy Stadion. Po odpoczynku w pociągu nieco biodra mnie bolały. Na szczęście wystarczyło je rozruszać chodem. Pozostał niedługi powrót do domu. 
    A więc wyszło 45,54 km! Spodziewałem się raczej 43 km. Więc mam rekord. Maks. prędkość jakimś cudem 12,1 km/h. Średnia prędkość ruchu = 5,6  km/h. Ogólna średnia prędkość = 5,1 km/h. Czas ruchu = 7h 30min (nie licząc dojścia do domu ze stacji (pozostałych km)). Czas przerw i stania na światłach = 46 min. To jest mój ostatni raz w tym roku, gdzie wybrałem się na 40 i być może też 30 km. Podsumowując, zauważyłem, że jesień (nie licząc ciepłej temperatury) jest już w pełni. Cienie były wyraźnie dłuższe przez cały dzień. W powietrzu wciąż wiszą pojedyncze, długie nitki pajęczyn i po 30 km chodzenie nie było już takie wygodne. Następnym razem powinienem pojechać rowerem do Piastowa i Pruszkowa naraz.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz