Pokazywanie postów oznaczonych etykietą województwo podlaskie. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą województwo podlaskie. Pokaż wszystkie posty

sobota, 8 sierpnia 2020

Puszcza Knyszyńska z kawałkiem Green Velo

    Fajnie byłoby pojechać gdzieś daleko i na miejscu zrobić rundkę na rowerze. Najlepiej tam, gdzie przebiega szlak Green Velo, by chociaż trochę pojeździć po nim. Miałem niecodzienną okazję spotkania się z kolegą, któremu zależało na przejechaniu się wschodnim szlakiem. Wybór padł na Białystok. Plan zakładał pojechanie samochodem do Białegostoku, zaparkowaniu, wyciągnięciu rowerów i pojechaniu w teren na około 40 km. Potem inną drogą do samochodu i cyk, do domu.

Tak wygląda szlak Green Velo.
Wyszło 42,1 km. Przebieg:

Białystok>Nowodworce>Ogrodniczki>Supraśl>Grabówka>Białystok

Na mapie: https://www.google.com/maps/d/edit?mid=1Pb3_zYppiWtLyXL4lbMoXV6nr6wb4Tkh&usp=sharing

wtorek, 23 maja 2017

Zobaczyć granicę polsko-białoruską

    Jak to jest dojechać tak daleko na wschód, aż skończy się Polska i zacznie się Białoruś? Wtedy widać pasmo granicy i zza niej niedostępny, zakazany teren. Może da się zobaczyć gdzieś za drzewami na horyzoncie kawałek obcego kraju? Nigdy nie byłem za granicą i nie zamierzam jej przekraczać na tej wycieczce. Zresztą nie mam wizy i paszportu, co nie? Jadę przynajmniej popatrzeć i sprawdzić jakie to uczucie. Tym razem wybieram się z kolegą, bo to jest jego pomysł. Ta trasa jest tak jakby kontynuacją wycieczki do Małkini Górnej z 25 kwietnia, kiedy pojechaliśmy rowerami do tej miejscowości i wróciliśmy pociągiem. Tym razem wybieramy się pociągiem do Małkini Górnej i stamtąd rowerami kontynuujemy jazdę na wschód.

Bocian mieszkający na dachu opuszczonej stodoły.
Wyszło 136,4 km. Przebieg:

Małkinia Górna>Zawisty Dzikie>Roski Wielkie>Rostki-Piotrowice>Podgórze-Gazdy>Gąsiorowo>Zgleczewo Szlacheckie>Zakrzewo-Słomy>Zuzela>Ołtarze-Gołacze>Łęg Nurski>Nur>Żebry-Kolonia>Tymianki-Moderki>Tymianki-Okunie>Tymianki-Szklarze>Nowodwory>Ciechanowiec>Malec>Skórzec>Moczydły-Pszczółki>Olszewo>Żale>Bogusze Stare>Bogusze-Litewka>Kosianka Stara>Grodzisk>Mierzynówka>Aleksandrowo>Czarna Wielka>Zaręby>Dziadkowice>Kąty>Malewice>Hornowo>Zaporośl>Choroszczewo>Pokaniewo>Grabarka>Milejczyce>Rogacze>Lewosze>Wólka Nurzecka>Zubacze>Bobrówka>Piszczatka>Połowce>Stawiszcze>Czeremcha

    Wstałem o 4:00. Po jakimś czasie wyszedłem i dojechałem do stacji Warszawa Wileńska przy której czekał kolega. Tą linią jeżdżą pociągi do Zielonki, Tłuszcza, Jadowa, Łochowa i aż do stacji końcowej w Małkini Górnej. Pociąg ruszył o 05:45. Było pusto. W Warszawie było słonecznie, a zbliżając się coraz dalej na wschód zrobiło się pochmurnie. Jechałem 1 godzinę 35 minut. O 7:20 wysiedliśmy w Małkini Górnej. Ach, w okolicach tak jak ostatnio, tylko bardziej zielono. Parę uczniów wysiadło też z pociągu do szkoły. Było pochmurnie i nawet zimno, więc założyłem kurtkę przeciwdeszczową. No to pora na rower i przewidywane 126 km na wschód do granicy Polski.

Wsie położone wzdłuż Bugu.
    Planem jest dojechanie do granicy i po niej do Czeremchy na powrotny pociąg. Tam się znajduje końcowa stacja pobocznej linii kolejowej po której jeżdżą szynobusy Kolei Mazowieckich. Problem w tym, że pojawiają się tam 3 razy dziennie: o 04:12, 08:26 i 17:26. Oczywiście trzeba zdążyć na ten ostatni. Inaczej spędzę noc na ulicy 160 km od domu :D. 

Gąsiorów nad Bugiem.
    Pierwsze miejscowości przebiegały gładko na pustej drodze 694. Gospodarstwa stoją głównie po prawej stronie. Dojazdy do nich, bo nie stały blisko drogi wyglądały schludnie. Znajdują się nad rzeką Bug. Pewnie mieszkańcy za stodołą schodzą sobie na brzeg. Bocian biały przeleciał mi nad głową i zatrzymał się na pobliskiej łące. Zaraz pojawiły się lasy po drodze. Dojechaliśmy do Zuzeli.

Muzeum lat dziecięcych Stefana Wyszyńskiego w Zuzeli.
    Ciekawa nazwa miejscowości w powiecie ostrowskim, w gminie Nur. Archeolodzy stwierdzili, że już w okresie neolitu mieszkali tu jacyś ludzie. W 1161 roku wieś nazywała się Zorzola i to była jej pierwsza wzmianka. W tej wsi urodził się Stefan Wyszyński w 1906 roku i tu powstało muzeum na jego cześć.
    Po Zuzeli zaczął się las z ciekawą dekoracją.

Czy chcesz mieć taki las? Obsypany śmieciami?
    Chodzi o drzewo bez liści udekorowane śmieciami. Przynajmniej w lesie wszędzie było czysto. Już nie było chyba takich ciemnych chmur. Było ładnie zielono, cicho, trochę mgliście. Skręciliśmy w prawo od drogi wojewódzkiej i jechaliśmy wzdłuż niej, ale bliżej Bugu. Po paru wsiach dojechaliśmy do Nura. Znajduje się tu siedziba gminy.

Mapa gminy Nur.
    Jest tu skwerek, a dookoła niego kolorowe kamienice, drewniane domki, przystanki, sklepy. Obok stoi urząd gminy i bank spółdzielczy. Przy nim ludzie rozstawiali stragany. Wyglądało to  klimatycznie, kiedy rano w pochmurną pogodę ludzie na bazarku dopiero co się rozpakowują.

Rynek w Nurze.
    Powróciliśmy na drogę 694. Przy większych polach znajduje się grupa wsi zaczynających się od nazwy Tymianki. Zauważyłem na mapie, że jest ich 6. Przejechałem przez Tymianki-Moderki, Tymianki-Okunie i Tymianki-Szklarze.

Po Nurze.
Tymianki-Moderki
    Zaczął się las, a w nim koniec województwa mazowieckiego i początek województwa podlaskiego! To już drugi raz w którym opuszczam własne województwo. Poprzednio byłem w łódzkim, jadąc do Łowicza. W przeciwieństwie do tamtego, gdzie pojechałem lokalną drogą, tutaj trafiłem na odpowiednie oznakowanie.

Początek województwa podlaskiego.
    Dodatkowo jest to powiat wysokomazowiecki. W nim znajduje się Ciechanowiec. Brzmi jak kuzyn Ciechanowa.

Spodziewałem się, że w tym województwie trawa będzie niebieska, a niebo zielone. Jednak wszystko jest normalne :-)
W oddali było słychać wilgę i kukułkę.
    Dołączyliśmy do drogi 690. Na poboczach rośnie rząd żółtych kwiatków. Trochę zwiększył się ruch pojazdów. Dojechaliśmy do Ciechanowca. Miasto od 2014 roku ma 4834 mieszkańców. Jest nieźle rozwinięte. Leży nad rzeką Nurzec. 

Ładny rząd żółtych kwiatków. Co to rośnie?
Zalew w Ciechanowcu.
    Zobaczyłem kościół św. Trójcy Przenajświętszej z 1737 roku. Przyjeżdżały przed nim autokary wycieczkowe. Też bym chciał jeździć autokarami, gdybym nie miał choroby lokomocyjnej :-(

Rynek w Ciechanowcu.
    Pora wyjechać z Ciechanowca. Teraz już nie będziemy mieli żadnych miast po drodze. Po tym mieście zaczynają się pustkowia przez pewien czas. Mogą nawet wystąpić pagórki. O! Zapomniałem, że się zrobiło słonecznie.

Pagórki za Ciechanowcem.
    Droga 690 na tym odcinku przebiegała przez wzniesienia, pola, lasy i była dosyć wąska. Często mijały nas białe dostawczaki. Po Skórzcu zaczął się powiat siemiatycki. Przejedziemy przez całą jego długość na wschód.

Malec
Moczydły-Kukiełki
    Od drogi 690 skręciliśmy w lewo bardziej na północ na drogę. Zaczęły się Żale i dobrze, że nie żale. Zaczęła się też gmina Grodzisk. Kolega zainteresował się jakąś starą figurką z krzyżem przy drodze w zarośniętej trawie za rowem, ale nie raczył tego sprawdzić, tylko mnie wysłał. Nie zdołałem rozczytać daty.

Zaczęły się Żale.

    Przez można powiedzieć 3/4 i wycieczki jechaliśmy gładką, płaską drogą asfaltową bez pasów i z prawie zerowym ruchem. Zwłaszcza w lasach to świetnie wyglądało.

PKS w Grodzisku
    Po jakimś czasie zaczął się Grodzisk. To taka większa wieś. Są tutaj trzy kościoły stojące obok siebie po obu stronach drogi. Zrobiłem zdjęcie temu największemu. Pozostałe oba to cerkwie. Być może głównie występują na dalekiej wschodniej Polsce. Zauważyłem, że cerkwie są ładnie kolorowe i mają pozłacane kopuły. Ciekawe co by było, gdybym poszedł tam na mszę św. Musi to pewnie inaczej wyglądać.

Parafia Wniebowzięcia NMP w Grodzisku.
Są pagórki w oddali.
Płaski, wygodny asfalt.
    Po następnym lesie nastąpił zjazd. Całą wieś Czarną Wielką (1,68 km) przejechałem z prędkością 43 km/h. Po terenach zabudowanych już nie było z górki. Od Zaręb zaczęła się gmina Dziadkowice i zaraz jej miejscowość. Jest to dobrze rozwinięta wieś. Przez Dziadkowice przecina droga 19. Po Kątach jest lekki podjazd.

Krowy na szczycie!
Pokaniewo
    Pokaniewo szybko się pojawiło i zniknęło, bo leży poprzecznie do drogi. Od Choroszczewa jest gmina Milejczyce. Kolega miał przy sobie jakieś nowe wypieki z Biedronki. Są to hamburgery frost. To bułki z sosem, chyba wędliną, serem i nawet kotletem. Leżą tam gdzie bułki. Hmm ciekawe. Będę musiał takie zdobyć. Od Grabarki miał się zacząć szlak Green Velo, a przynajmniej przecinać... tak sądzę?

Mućki w Milejczycach
    Milejczyce to kolejna większa wieś. I tu pojawia się następna cerkiew z 1900 roku. Widzę, że prawosławni mają zwyczaj stawiać na terenie kościelnym mały cmentarz.

Cerkiew św. Barbary w Milejczycach
    Potem zaczął się kolejny krótki zjazd. Jest tu malutka lokalna stacja benzynowa i większa szkoła podstawowa. Zaczęła się niewygodna droga z kocich łbów. Na jej poboczach jest piach. W lesie na szczęście ktoś wydeptał obok wąską linię ubitej ziemi. Zaraz potem zaczął się asfalt i prowadził przez niezamieszkane, zarośnięte tereny. Wyprzedził nas dziadek na rowerze trekkingowym. Po prawej stronie zobaczyliśmy czynny cmentarz w lesie. Jeden samochód stał zaparkowany.

Cmentarz w Rogaczach
    Hej! Widzę rosyjskie litery. Oprócz cerkwi, to pierwszy, konkretny znak, że zbliżamy się do Białorusi. Być może w tych okolicach mieszka jakiś procent Białorusinów. Od początku wycieczki jechaliśmy prosto asfaltem i teraz nastał moment na ostatnie miejscowości. Wyjechaliśmy z asfaltu na drogę gruntową. Większość domów, ale naprawdę większość domów była z drewna. Nawet zachowały się stare płoty. Jakoś nie widziałem samochodów. Nie dziwię się, że nie chcą tu mieszkać młodzi. Mijałem dużo kapliczek z prawosławnym krzyżem. Prawosławny krzyż wygląda jak nasz, ale ma niżej dodatkową belkę skrzywioną i wyżej krótką jak napis "INRI".

Las jak las, a jednak ma w sobie coś magicznego. Znajduje się daleeeeeeko na wschód niedaleko granicy.
    Wjechało się do lasu. Niby to las, a jednak jest to szczególny las, bo znajduje się daleeeeko na wschód i ta świadomość, że do Białorusi tuż tuż. To co innego niż przejechać się po lasku przy Warszawie. Droga była trochę piaszczysta, lecz dało się jechać. W lesie znajduje się przejazd kolejowy. Nic nie jechało. Kolega się zdziwił, że stoi znak ograniczenia prędkości do 60 km/h na takiej drodze.

Tory w lesie. Hmm... takimi bym wracał do domu.
    O nie, konkretna, piaszczysta droga! No cóż, nie da się jechać, więc trzeba zsiąść i prowadzić rower. Też się niewygodnie prowadzi. Często na poprzednich wycieczkach zdarzały mi się piaszczyste drogi, ale były krótkie. Tylko raz musiałem przez długi czas iść i iść i to było w lesie w gminie Strachówka w 2015 roku... 3 km piachu. Teraz szliśmy dosyć długo i zastanawiałem się czy to będzie nowy rekord. Jednak remis.

"Starodawno" tu coś.
    Naszym oczom ukazała się kolejna wieś - Wólka Nurzecka. Każdy dom, który widziałem był drewniany i chyba każdy z gankiem. Niestety nie było asfaltu. Piach wciąż pozostał. Mieszkańcy tej wsi są prawosławni. To żywy skansen! Widziałem tylko emerytów. Miejscowy dziadek na rowerze jechał za nami i głośno wymawiał "Te drogi to jak w Korei Północnej!". Na drewnianych ławkach siedzą babcie ubrane w kolorowe suknie i chusty na głowach jak takie babuszki. Nikt nie był o grama zdziwiony naszym przybyciem. Na działkach nie widziałem żadnych samochodów. Roi się od krzyży, drewnianych płotów, studni.

Mnóstwo prawosławnych krzyży.
    Po tej wsi rozpoczął się kolejny piaszczysty odcinek w lesie. Jeszcze dalej jedziemy na wschód. Częściowo właśnie dało się po tym jechać. Zaczęła się kolejna wieś o nazwie Zubacze.

Zubacze
    Przynajmniej jest tutaj asfalt i następna cerkiew. Została wzniesiona w 1895 roku.

Cerkiew Opieki Matki Bożej z 1895 r. w Zubaczach.
Koniec Zubaczy. Na horyzoncie pas drzew co oznacza granicę.
    Jest tu tak samo jak w skansenie. Z daleka już widziałem pas drzew i biało-czerwone słupki. Kolejna wieś to Bobrówka i właśnie tutaj znajduje się blisko granicy Polski z Białorusią. W końcu się udało! Osiągnęliśmy granicę! Warto zobaczyć ją z jakiegoś wygodnego miejsca. Na końcu gruntowej drogi (wciąż stoją działki) jest wydeptana trawa z ławką. Granica jest pasmem zaoranej ziemi. Za nim już jest Białoruś. Po ich stronie stoi ściana drzew. Chyba tak jest wzdłuż całej granicy. Po naszej stronie stoi biało-czerwony słupek, a po ich zielono-czerwony. Szkoda, że nie mogę zobaczyć stąd jakichś białoruskich terenów, lecz mogę popatrzeć na białoruskie krzaki i drzewa :D.

Yeah! Парадуемся! Нарэшце-то. Ups.
    Oczywiście nie wolno przekraczać granicy. Nie można też dotknąć polskiego słupka. Przed znakiem zakazu jest rozstawiony drut kolczasty. Wszelka próba przekroczenia granicy zakończyłaby się zatrzymaniem i mandatem 500 zł. Po lewej stronie na paśmie zaoranej ziemi stoi kamera i patrzy się na słupki. Wygląda jak zielony fotoradar.
    Teraz warto byłoby pojechać zobaczyć normalny przejazd graniczny i pojechać do stacji kolejowej w Czeremchy. Do odjazdu szynobusu została godzina. Pojechaliśmy na północ w kierunku drogi krajowej niestety piaszczystą drogą leśną. To był już ostatni raz. Trafił się asfalt i dojechaliśmy do drogi 66. Po prawej stronie jest ciąg-pieszo rowerowy. Wygląda super! Na drodze krajowej ani żywego ducha.

Ścieżka pieszo-rowerowa wzdłuż drogi krajowej prowadząca do przejazdu granicznego.
    Ścieżka skończyła się po kolejnym, kolorowym prawosławnym cmentarzu. Nie miałem nic przeciwko temu, by wjechać na drogę krajową :D. Od czasu do czasu przejeżdżał samochód z białoruską tablicą rejestracyjną. Dojechaliśmy do przejazdu granicznego. Cały ten kompleks budynków jednak znajduje się w Polsce.

Przejazd graniczny.
    No dobra, pora jechać do stacji kolejowej. Przewidywałem, że na stacji pojawimy się 2 godziny przed szynobusem, a jednak piaszczyste odcinki w prawosławnych wsiach nas opóźniły. W Połowcach zaczął się asfalt. Po prawej stronie było dobrze widać w oddali granicę. 

Czeremcha. Ostatnia miejscowość na dzisiaj.
    Już stał na stacji szynobus. Odjedzie za 26 minut. Rozejrzałem się za biletomatem i nigdzie go nie było. Lekko niemiła i ironiczna kasjerka sprzedała nam bilet na dwie osoby do Warszawy. To mój pierwszy raz kiedy skorzystałem z kasy (nigdy więcej!) i kiedy kupiłem bilet przesiadkowy, ponieważ w drodze powrotnej będzie jedna przesiadka. Wychodzi o wiele taniej kupić taki bilet niż kupić dwa oddzielne bez przesiadki. Można przesiąść się do następnego pociągu w trakcie przesiadki o dowolnej porze, byleby to był wciąż ten sam dzień. To oczywiście jest zwykły, jednorazowy bilet, nie jakiś specjalny, imienny, weekendowy itp. Szynobusem okazał się być Newag 222M. Pierwszy raz skorzystałem z szynobusa. Jest nowoczesny z przedziałem dla rowerzystów o takiej samej sporej przestrzeni jak w pociągach. Tak więc usiadłem sobie wygodnie i szynobus jechał 90 km na nieco południowy zachód do Siedlec. Przystanki zdarzały się rzadko i były to bardzo niskie perony jak wysokie krawężniki na ulicach. W Siedlcach dojechaliśmy o 19:03. Pociąg, tym razem piętrowy i do tego przyspieszony (omija większość przystanków) już stoi na kolejnym peronie i odjedzie o 19:17. Przedział dla rowerzystów był na początku. No i kolejna jazda pociągiem na zachód przez 90 km. Dałem koledze bilet, bo jedzie o parę stacji dalej w głąb Warszawy, a ja wysiądę jak zwykle przy Stadionie Narodowym. O 20:40 znalazłem się w domu.
    Uff, udało się. Wspaniale było zobaczyć granicę na własne oczy tak daleko na wschodzie. Spać mi się chciało. Raczej z kolegą się już nie spotkam w ciągu paru miesięcy. Następnym razem powinienem pojechać do gminy Jakubów.