Pokazywanie postów oznaczonych etykietą zamek. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą zamek. Pokaż wszystkie posty

piątek, 2 czerwca 2017

Węgrów we wzgórzach

    Mamy dzień dziecka! Przynajmniej już nie dzisiaj. Tego dnia z kolegą pojechaliśmy na wschód do Węgrowa. Jest to na serio ostatnia wycieczka z kolegą przed długim okresem jego nieobecności. Być może następnym razem zobaczymy się jesienią. Od długiego czasu chciałem przejechać cały odcinek drogi wojewódzkiej 637. Zaczyna się w Warszawie i kończy w Węgrowie. Cała droga powinna już być wyremontowana i bardzo fajna. Niektóre odcinki zostały wyremontowane w 2014 roku, a najnowsze w styczniu tego roku. W gminie Dobre widziałem krótkie odcinki tej wygodnej, zmodernizowanej drogi jak np. w Porębach Nowych.

Do Węgrowa 54 km.
Wyszło 117,8 km. Przebieg:

Warszawa>Sulejówek>Okuniew>Zagórze>Michałów>Kąty Goździejewskie Drugie>Pustelnik>Goździówka>Stanisławów>Osęczyzna>Poręby Nowe>Dobre>Walentów>Sołki>Świdrów>Zakrzew>Pniewnik>Roguszyn>Czaple>Żabokliki>Liw>Węgrów>Warchoły>Poszewka>Tończa>Kazimierzów>Kałęczyn>Kozołupy>Miednik>Stoczek>Polkowo>Topór

Na mapie: https://drive.google.com/open?id=1Gv_r8_WTFNSBXABIZumLGKdxSwk&usp=sharing

    Dokładniejszym planem jest pojechanie na rowerze do Węgrowa. Po nim pojechanie na północ 30 km do stacji kolejowej Topór. Tam nie ma biletomatów. Jest to stacja w lesie przy drodze krajowej. Kolega powiedział, że za pomocą smartphone kupi bilety online. Tak więc wyruszyliśmy spod Carrefoura o 9:00. Poczekałem aż kupi swoje jedzenie w Lidlu. Przy Tesco przeszliśmy kładką na drugą stronę drogi i zaczęliśmy jazdę na wschód. Na skrzyżowaniu ulicy Chełmżyńskiej z ul. Strażacką jak zwykle zapchany ruch! Niby od niedawna zrobionego ronda jest wciąż okropnie! Na szczęście mieliśmy ścieżkę rowerową, więc nie braliśmy w tym udziału. Zaraz i tak się już ścieżka skończyła, lecz na spokojniejszej drodze. Szybko dotarliśmy do Sulejówka. Poznikało wiele dziur na drodze. Pojawił się problem w Okuniewie - jest remont drogi i nie da się jechać! Jest tylko ruch jednokierunkowy, przeciwny do naszego i nie ma ruchu wahadłowego. Chciałem pojechać jakąś drogą przez osiedla, to jednak kolega namawiał, żebyśmy pojechali mimo znaku zakazu nienaruszonym chodnikiem. Odcinek remontowanej drogi miał 1,5 km. Po nim już można było odetchnąć.

Ale tę drogę "zalało", co nie?
    Było pochmurnie i bardzo wietrznie. Wiał silny wiatr na wschód, więc wiedziałem, że będzie się miało pod wiatr przy ostatnich 30 km. Nie przeszkadzało mi to. Mało kto przejeżdżał. Było pusto, gładko i szeroko. Nawet powstały jakieś krótkie boczne drogi. Dojechaliśmy do Pustelnika i po jakimś czasie do Stanisławowa. Trzeba było na chwilkę przejechać 700 metrów na drodze krajowej, skręcić w prawo od niej i kontynuować jazdę.

Ciągle lasy.
    Mogę powiedzieć, że od Stanisławowa są już dla mnie nowe tereny. Czasami widziałem tę drogę z perspektywy gminy Dobre, no ale okej. Przejechaliśmy przez ładną wieś Poręby Nowe z ciągiem pieszo-rowerowym. Już tu byłem we wrześniu.

Poręby Nowe
Bociek
    Miejscowość Dobre przejechaliśmy obok większych zabudowań. Zaczęły pojawiać się w oddali turbiny wiatrowe. Jest ich całkiem sporo. Oprócz nich teren zaczynał zmieniać się na pagórkowaty.

Do Węgrowa 24 km.
Szumiały jak samoloty.
    Naprawdę sporo tych turbin wiatrowych. Dało się słyszeć szum podobny do samolotu, jednak cichszy. Skończył się powiat miński i zaczął się powiat węgrowski. Aparat przy ciemnej pogodzie miał problem z ostrością.

Kościół św. Jana Chrzciciela w Pniewniku
Staw w Pniewniku. Widok na wschód.
    Naprawdę spodobały mi się wielkie pola w tym powiecie. Niebawem docieraliśmy do najwyższego punktu na tej trasie. Na wzniesieniu można zobaczyć odległe tereny. Ze dwa razy się pomyliłem z tym punktem, bo okazał się być znacznie dalej.

Tam dalej jest jaśniej :D
Stąd lepiej widać dalsze tereny.
Żabokliki. Skąd taka nazwa?
    Zbliżaliśmy się do Żaboklików. Dosyć nietypowa nazwa wsi. Tutaj znajduje się najwyższy punkt na tej trasie! Wynosi 173 m n.p.m. Obniżenie wynosi z jakieś 50 metrów. Punkt jest właśnie na przystanku autobusowym.

Przystanek autobusowy w Żaboklikach
Świetne miejsce do oglądania burzy!
Nie mogłem znaleźć na mapie tych miejsc na horyzoncie.
    Pora na 4,5 kilometrowy, łagodny zjazd. Jeszcze zatrzymałem się dwa razy na zrobienie zdjęć. Jechałem z prędkością 49 km/h mocno pedałując. Nigdy nie byłem w stanie osiągnąć 50 km/h jak i teraz ze względu na małą masę ciała.

W oddali widać pomarańczowy zamek w Liwie.
Widać, że potem teren znów się wznosi. Jednak to już będzie prawie koniec jazdy na wschód.
    Zjazd skończył się w Liwie. Jest to miejscowość bardzo blisko Węgrowa. Liw był kiedyś grodem obronnym, przeniesionym w XIII wieku w obecne miejsce. Kiedyś miał prawa miejsce. Jednak z powodu złych Szwedów i Rusków, lepiej rozwijającego się obok Węgrowa, stała się wsią. Znajduje się tutaj zamek obronny z około 1429 roku. Gruntownie przebudowany w XVI i XVII wieku. Po Potopie Szwedzkim i wojnie północnej zostało z niego to, co dzisiaj możemy obejrzeć.

Zamek książąt mazowieckich w Liwie
Kościół św. Leonarda w Liwie z 1907 roku.
    Są też stare, drewniane domy z XIX i XX wieku. Kolega zobaczył biały drewniany dom z niebieskim kominem i okiennicami. Potrzymałem jego rower, bo nie ma nóżki i poszedł na drugą stronę ulicy go zbadać. Porobił z bardzo bliska zdjęcia ścian, okien, co mnie to trochę niepokoiło. Od mojej strony też stoi stary dom, z którego wyszła starsza pani i zaczęła się z ciekawości pytać skąd przyjechaliśmy rowerami. Odpowiadałem że z Warszawy :D na 110 km i obecnie mam 75 km na liczniku. Opowiedziała jak to przed wojną z Warszawy do Liwia ludzie przyjeżdżali z zapasami w podobnym czasie co my, bo 4 godziny. Nagle kolega wrócił i powiedział "Słuchaj, wchodzimy tam do środka. Jesteśmy zaproszeni." Byłem kompletnie zdziwiony... Weszliśmy na podwórko tego białego domu. Dookoła pełno ręcznie zrobionych dekoracji, szopa, nie wiadomo czy czynna studnia "Mazowszanka" z 1931 roku i stolik.

Dom kolarza z XIX wieku.
    Przywitał nas 80-letni dziadek. Zagadał do nas, bo od dawna nie miał okazji pogadać z kimś, kto jeździ na rowerze i to, że taka młodzież jak my zatrzymała się i zainteresowała się jego starym domem. Kiedyś jeździł po 100-200 km na starej szosówce. Swoje pierwsze 200 km pokonał w 1995 roku. Teraz jeździ po 50 km. Weszliśmy do środka domu. Sufit jest bardzo nisko, bo się zapada. Jest sporo różnych dekoracji jak zegarki, mnóstwo zdjęć z przeszłości, półka zrobiona ze starego telewizora, wypchany myszołów. Opowiadał jak miał dwa zderzenia z samochodem, nocował w namiocie, był tu i tam w Polsce. Jego dom ma 200 lat. W tym małym mieszkaniu naraz wychowywało się 12-ścioro dzieci! Teraz mieszka sam i jest typem samotnika. Powiedział też krótko o tej starszej pani, co mnie zagadała, że też jest samotna i nie ma rodziny. To było bardzo ciekawe i zarazem smutne przeżycie. Na zewnątrz na ścianach domu namalował postacie z Disneya i inne. Przy Goofym jeżdżącym na kolarce (na ścianie domu przy ulicy) napisał swoje rowerowe statystyki. Zacytuję:

Moje pokonania:
VIII 1958 - 1200 km, 14 dni. Szlakiem Wyścigu Pokoju przez Poznań, Lipsk, Drezno, Prahe.
VII 1985 - 200 km. Sokołów>W-wa>Sokołów z synem lat 12.
VII 1995 - 850 km, 9 dni z synem. Sokołów, Gdynia, Liw przez Ostrów Maz;Ostródę, Malbork,
 Kartuzy, Bory Tucholskie, Bydgoszcz, W-wę.
VI 1996 - 1000 km, 7 dni. Liw>Krajenka>Liw przez Pułtusk, Iławę Tucholę, Nakło, Toruń,
 W-wę.
VI 1999 - 380 km, 3 dni. Liw>Poznań przez Konin.
VII 2000 - 173 km, 1 dzień. Liw>Boćki przez Siemiatycze.
VI 2004 - 500 km, 4 dni. Liw>Piła przez Mławę, Kwidzyń, Tucholę, Sępólno, Krajenkę.
V 2005 - 250 km, 2 dni. Liw>Piotrków Tryb. Przez Rawę Maz.
VI 2005 - 350 km, 2 dni. Liw>Wadowice przez Kozienice, Sandomierz, Mielec z synem.
VI 2006 - 570 km, 4 dni. Liw>Poznań przez W-wę, Płock, Toruń, Nakło, Krajenkę,
 Margonin, Oborniki.
II 2007 Rak nerki.
III 2007 Rak pęcherza moczowego.
III 2008 Zderzenie z samochodem. Złamana rzepka kolana.
III 2011 Rak moczowodów.
VII 2013 Uderzony przez samochód. Sprawca dał "DRAPAKA".

    Zaproponował coś do picia, ale mamy wodę. Pożegnaliśmy się i pojechaliśmy dalej. Nawet zapomniałem, że gdzieś jedziemy. Jeśli ktoś by przejeżdżał przez Liw, może by mu złożył wizytę? Od chłodnej temperatury znowu założyłem bluzę rowerową, którą zdjąłem gdzieś przy Dobrem. Liw się skończył i za chwilę zaczęło się Węgrów. Po lewej stronie też jest ciąg pieszo-rowerowy. Przejechaliśmy nad rzeką Liwiec.

Początek Węgrowa
Rzeka Liwiec
    Węgrów jest nieźle rozwiniętym miastem. Kolega wstąpił do następnego Lidla. Próbowałem złapać sygnał jakiegoś radia. Znaleźliśmy się na rynku. Jest otoczony kamienicami. Jest tu fontanna, ławki, kościół, mapy i chyba szykują jakąś scenę.

Rynek w Węgrowie
Bazylika mniejsza Wniebowzięcia NMP z 1711 roku.
    Teraz pora na jazdę na północ do stacji kolejowej linii Warszawa Wileńska>Małkinia Górna. Wiedziałem, że ten ostatni 30 kilometrowy odcinek pokonamy pod silny wiatr. I faktycznie - jechaliśmy 12 km/h. Jednak nie byłem zmęczony.

Kazimierzów z drogą gruntową
    Przez pewien czas trasę prowadziła droga gruntowa. Była wystarczająco wygodna. Czasami się przejaśniało. W Kozołupach wjechaliśmy na asfalt. W lesie przed Stoczkiem słyszeliśmy dźwięk piły łańcuchowej i skrzyp spadającego drzewa wprost na drogę! Uff, zdążyłem zahamować w porę, żeby nie uderzyć w rower kolegi. Drzewo położyło się w połowie szerokości drogi asfaltowej. Jakiś kierowca przyjechał i zatrzymał się przed drzewem, ale my jechaliśmy już dalej. Może chce go ochrzanić?

Po Stoczku
    Po większej wsi o nazwie Stoczek i Polkowie zauważyłem znak, że zbliżamy się już do Toporu. Będzie w lewo za jeden kilometr.

W końcu zaraz będzie Topór!
    Topór okazał się być podłużną wsią i długo się przez nią jechało. Na stacji jest napisane, że pociąg będzie za 3 minuty. O, właśnie widziałem 3 światełka na horyzoncie. Kolega wyciągnął komórkę i próbował kupić bilety online. Ech, ojej, za wolno. No dobra, to idziemy i wsiadamy na początek pociągu, by kupić bilet u konduktora. Po 64 km jazdy pociągiem wysiedliśmy na końcowej stacji Warszawa Wileńska. Wycieczka była bardzo ciekawa. Trochę wzniesień, pól, turbin wiatrowych i historii. Na pewno kiedyś powtórzę tę trasę.

niedziela, 24 kwietnia 2016

Warka

    Wczoraj wybrałem się na ostatnią wycieczkę do powiatu Piaseczyńskiego. Cieszę się z tego powodu, że mam z głowy wyjazdy na południe i przejazdy przez tryliardy stacji kolejowych w Warszawie. To nie jest mój ulubiony kierunek świata. W planie było przejechanie południowej części gminy Góra Kalwaria, zwiedzając ostatnie miejscowości. Wyszłoby 52 km. Coś za mało, więc zmieniłem kształt trasy, rysując linie przebiegające po powiecie grójeckim i aż do Warki. Teraz wychodzi 101 km.

Obręb
Wyszło 118,8 km. Przebieg:

Jeziórko>Czarny Las>Bronisławów>Czachówek>Julianów>Obręb>Czaplinek>Dębówka>Czaplin>Wincentów>Czaplin>Buczynów>Aleksandrów>Karolina>Coniew>Linin>Ludwików>Staniszewice>Machcin>Adamów Rososki>Jakubowizna>Widok>Wola Chynowska>Chynów>Drwalew>Drwalewice>Kukały>Wola Kukalska>Pawłówka>Budziszyn>Gliczyn>Budziszynek>Wygodne>Michalczew>Gośniewice>Warka>Piaseczno>Dębnowola>Magierowa Wola>Konary>Potycz>Podosowa>Coniew>Podgóra>Królewski Las>Borki>Brzumin>Ostrówik>Kępa Rawdankowska>Czersk>Góra Kalwaria>Karolina>Krzymów>Krzaki Czaplinkowskie>Kolonia Sobików>Sobików>Cendrowice>Czarny Las>Bronisławów>Gabryelin

Link z GPSa: https://drive.google.com/open?id=1h-o_xJ-6KdwdXozNsA4mdb12PEo&usp=sharing

    Jak zwykle pojechałem o 06:54 pociągiem ze stacji Warszawa Stadion. Nie wiedziałem czy będą w weekend tłumy, bo zwykle wybierałem się w tygodniu, a tylko raz jechałem w weekend i było pustawo. Wsiadłem do mniejszego przedziału dla rowerzystów. W środku siedzieli dwaj rowerzyści. Na następnych stacjach przybywali kolejni i razem było ich około 10. Wszyscy się wzajemnie znali i organizowali wycieczkę po okolicach Kazimierza Dolnego. Jeszcze nie było tak źle, gdyby na następnych stacjach nie wsiadali piesi do wagonu dla rowerzystów! Serio... w innych wagonach dla normalnych pasażerów widziałem, że było pusto. Jakiemuś dziadkowi bardzo przeszkadzało to, że wszędzie stoją rowery. Miałem ochotę coś powiedzieć, ale pomyślałem, że może czekać na konduktora, by kupić bilet, bo to był początek pociągu, jednak jeden rowerzysta zwrócił mu nieśmiało uwagę. Na każdej stacji miałem nadzieję, że przynajmniej paru pieszych wyjdzie, ale za każdym razem drzwi się otwierały i wszyscy stali w ciszy. Tak jak kot, który miauczy, by mu otworzyć drzwi i otwierasz, a on tylko tak stoi i się patrzy. Piesi okupili drzwi po prawej stronie, więc wysiadłem od lewej strony o jedną stację wcześniej. Wysiadłem w Ustanówku, zamiast w Bronisławowie. Rowerzysta powiedział do kolegi "Hej, kto to był? To był jeden z nas?" i drzwi się zamknęły.
    Było słonecznie i zimno. Trzymałem się przez cały czas torów i musiałem zrobić 2,5 km objazd, bo szukałem tunelu pod torami. W końcu mogłem już zacząć trzymać się trasy z GPSa.

Aleksandrów
Droga do Karoliny
Lekko zielona przyroda przypominała początek maja 2015, kiedy pojechałem do Tłuszcza. Dominowały sady. Bardzo często jechały po nich ciągniki z opryskiwaczami sadowniczymi. Przypominały podczepiane silniki rakietowe lub wielkie wentylatory.

Wiatrak we wsi Linin
    Dosyć szybko zwiedziłem 12 miejscowości i wjechałem do powiatu grójeckiego. Jest położony dalej na południe. Google Street View nie zajrzało w większość tamtych okolic, więc nie wiedziałem czy nawierzchnia dróg będzie wygodna.

Staniszewice
Stacja kolejowa w Chynowie
    Chynów było całkiem przyzwoitym miasteczkiem. Dopiero teraz zdałem sobie sprawę, że stoi tam najstarszy kościół na Mazowszu - z 1434 roku, grr! Nie odwiedziłem go, tylko skręciłem na zachód. Od Drwalewa kontynuowałem jazdę na południe.

Kościół św.Apostołów Piotra i Pawła w Drwalewie.
Drwalewice
Krótka przerwa, gdy wybiło 50 km.
    Wjechałem na asfalt i czasami jechali grupami rowerzyści szosowi. Miałem pod wiatr, ale z lemondkami jechałem, jakby go nie było.

Budziszynek
    W końcu wjechałem już na konkretną drogę, która doprowadziłaby mnie bezpośrednio do Warki. Jeszcze tylko przed przejazdem kolejowym przez krótki czas była droga z płyt betonowych w kształcie sześcioboków.

Z Michalczewa do Gośniewic
    Dojechałem do Warki. Nie byłem pewien czy tu jednak nie produkują tego piwa, jak to, że nie produkowali soku w Tarczynie. Myliłem się!

To oficjalna fabryka piwa Warki!
    Nigdy nie piłem alkoholu, ale dobrze jest zobaczyć takie ikoniczne i industrialne miejsce. W Warce nie brakowało ścieżek rowerowych. I dobrze, bo ulice były zakorkowane. Zrobiłem na rondzie zdjęcie wielkiego pomnika.

Pomnik Lotników Polskich
    Nie zapomniałem zajrzeć do rynku. Najdalej na południe z rowerem i w samo południe zaczęła grać muzyczka. Przypominała Hejnał Mariacki, ale to był inny hymn z użyciem innego instrumentu.

Rynek w Warce. Widać wieżę remizy strażackiej.

    Było raczej pusto. Dostrzegłem sklep rowerowy z rowerami na zewnątrz i kebab. Na drugim rondzie stoi kolejny pomnik nawiązujący do lotnictwa.


    Teraz już zacząłem wracać na północ. Wracałem drogą 731 przez małe wzniesienia. I tak nie udało mi się osiągnąć 50 km/h. Nie czuję takiej potrzeby, żeby tak bardzo pedałować, skoro można z górki odpocząć.

Ooo no nie powiem.
    Po 12 km dojechałem z powrotem do powiatu Piaseczyńskiego, by dokończyć pozostałe 14 miejscowości gminy Góra Kalwaria. Skręciłem w prawo od drogi i pojechałem w kierunku Wisły. To oznaczało zjazd ze wzniesienia. 

Królewski Las
    Dojechałem do wału i okolice wyglądały podobnie jak niedaleko Konstanciny-Jeziorny i Gassy. Tak samo była droga asfaltowa przy wale.

Kępa Radwankowska
    Zaczęła się wysypana gruzem polna droga :-/. W oddali już widziałem zamek w Czersku, który odwiedziłem w marcu 2015. Skoro zjechałem, to będę mieć pod górę i nie było to stopniowe wzniesienie, a na krótkim odcinku stromy podjazd.

Czersk od strony Wisły
    Otarłem się o Górę Kalwarię i wjechałem do lasu. Po drodze też jechało się niewygodnie, bo rower zatapiał się w piasek i zostawiał po sobie głęboki ślad. W Krzakach Czaplinkowskich pojechałem na skróty przez coś, co przypominało wysypisko gruzu. Nie jedźcie tamtędy, chyba, że na piechotę.

Kościół św. Stanisława Biskupa i Męczennika w Sobikowie.
    Dojechałem przez Czarny Las do stacji Czachówek Południowy, gdzie kupiłem bilet w biletomacie i o 15:07 wsiadłem do pociągu. Tym razem w przedziale dla rowerzystów nie było nikogo i mogłem się rozsiąść wygodnie :-)
    Tak więc wszystkie 216 miejscowości powiatu Piaseczyńskiego zostały zwiedzone. Cieszę się, że nie będę musiał już na południe jechać pociągiem, bo to nie jest zbyt wygodne rozwiązanie. Miejmy nadzieję, że w kolejnych kierunkach będzie lepiej. W końcu ode mnie wystarczą 1-2 stacje na wschód i północ i już jest się za Warszawą.

Dla ciekawskich - wszystkie drogi przejechane po powiecie Piaseczyńskim:

niedziela, 19 lipca 2015

Brama Bieszczad

    Jakiś czas temu nie napisałem żadnej relacji o wycieczce rowerowej. Trudno było mi znaleźć odpowiedni dzień, Taki bez silnego wiatru, upału i opadów. Chyba wybrzydzam. Szykowałem się na 150 km od dłuższego czasu i wciąż nie znalazłem dobrego dnia. Dodatkowo kolega namówił mnie na wyjazd w trójkę na Mazury. W sensie, że ja, kolega i jego dziewczyna. Myślę, że będzie fajnie, ale prawdopodobnie będzie mnie gryźć jedna rzecz. Znacie to określenie - "trzecie koło"? Często to czuję, gdy spotkam się z większą ilością osób i dlatego preferuję tylko w cztery oczy. Parę razy spotkałem się z nimi i nie było tak źle. Czasami przytulali się i momentami czułem, że nie mówię do swojego kolegi, a do dwugłowego, ośmiokończynowego potwora :-D. Przeczuwam, że na Mazurach będę się nudzić, bo siedziałbym głównie w namiocie i czytałbym książkę. Dosyć szybko męczę się kontaktami i dlatego potrzebuję jednego dnia odpoczynku od ludzi. Jeśli będzie fajnie, to zdam relację!



    Oprócz mojego jedynego kolegi jest jeszcze jeden wirtualny. Poznaliśmy się w kwadratowym świecie Minecrafta, jakieś 3 lata temu. Napisałem kiedyś, że być może w lato go odwiedzę, jako, że interesuje się kolarstwem i mieszka w ciekawym rejonie. Chodziło mi o zwiedzenie miasta Sanoka. Moje jedyne doświadczenie z górami, to Kalwaria Zebrzydowska. Byłem na takiej wycieczce 10-11 lat temu i zbiegałem z 400 metrowej góry.
    Mieszka przy Sanoku - w mieście gdzie narodził się Autosan i zaczynają się Bieszczady (a może Beskidy?). Tydzień temu zacząłem przygotowywać się do tej wycieczki. Pomógł mi znaleźć pole namiotowe, a ja w międzyczasie kupiłem namiot. Miałem wziąć ze sobą rower, by przejechać się po serpentynach, ale w autokarze musiałbym rower rozkręcić i schować w jakąś walizkę, a w pociągu trzymać w kiblu przez całą noc. No właśnie, choroba lokomocyjna. Wybrałem autokar, bo jechałbym 7 godzin bez przesiadek. Zdecydowałem, że posiedzę w Sanoku dwa dni. Przygotowanie psychiczne trochę mi zajęło. Znalazłem w mieszkaniu plecak, który na oko ma 60 litrów. Niestety okazał się być strasznie ciężki. Ważył 6-9 kg. Kupiłem i wydrukowałem bilety w Neobusie. Wsiadłem w autokar w czwartek o 5:00 godzinie. Udało mi się nie zwymiotować. Jedyne znane wam miasta, które przejechałem po drodze to Radom i Rzeszów. W Rzeszowie widziałem nad skrzyżowaniem ciekawą kładkę dla pieszych w kształcie ronda. W Niebylcu była jednak przesiadka do drugiego autokaru, ale trwała chwilę. Dojechałem do Sanoka, ale nie na dworcu PKS, ale PKP. Musiałem przejść się nieco, by dotrzeć do kolegi. Niestety nie przyjechał z dwoma rowerami, bo od swojego domu miał dosyć daleko. Nie dałby rady przyprowadzić dwóch rowerów na piechotę i jeszcze pod koniec dnia je zawieźć z powrotem do domu. Fajnie było poznać kolejną osobę poznaną z Internetu. Od razu zaczęliśmy zwiedzać Sanok.

Dawny ratusz miejski z 1700-1800 r.
Widok z placu św. Jana. W oddali po prawej stronie widać Czalnię (576 m) z 17 km, pośrodku Żuków (768 m) 30 km stąd.
Te niebieskie budynki to siedziba Autosanu, a góra w oddali to Gruszka (583 m) 14 km stąd.
    Ciekawy był zamek królewski, który niestety został zniszczony w 1915 roku, a odbudowany w 1934 roku.





    Wybraliśmy się do skansenu, ale tego dnia nie było wstępu za darmo. Zatem wybraliśmy się na północ zobaczyć pewną cerkiew. Akurat w tym rejonie stoi sporo cerkwi. Ta została zbudowana w 1906 roku.



    W drodze do cerkwi przybiegła do nas kotka z dzwoneczkiem na szyi :-D. Jako, że byłem zmęczony po autokarze, to postanowiliśmy już skierować się do pola namiotowego. Mówił, że znalazł jakieś niestrzeżone i bezpłatne. Musiał już jechać do domu, więc od tego czasu sam wędrowałem na to pole w Międzybrodziu.


W drodze do Międzybrodzia
    Znalazłem ten kawałek terenu. Nikt nie rozbił żadnego namiotu. Był niby znak drogowy, że to są tereny rekreacyjne, ale mimo tego obawiałem się, że ktoś zwróci mi uwagę lub policja mnie zgarnie. Na szczęście przez całą noc nic się złego nie stało. Zbyt wcześnie rozbiłem namiot i nie miałem co robić. Pozostało jedynie czytać książkę. Następnego dnia kolega miał pojawić się już z dwoma rowerami, bo akurat do Międzybrodzia ma niedaleko. Niestety musiał zostać w domu, więc głodny musiałem dojść do Sanoka. Na szczęście szybko dojechałem autostopem do Kauflandu i kupiłem to, co chciałem. Taki byłem ucieszony jedzeniem i piciem, że przez następne parę godzin czułem taką sytość, że ciężko mi się chodziło. Z kolegą spotkałem się przy skansenie, który jednak postanowiłem zwiedzić za 14 zł. Znów pojawił się bez roweru :-(.


Skansen w Sanoku jest największym skansenem w Polsce!






Winda wyciągowa
    Po zwiedzaniu skansenu kupiłem sobie pamiątkę i ruszyliśmy na wyprawę do Orlego Kamienia. To głaz położony na 518 m n.p.m w Górach Słonnych. Wyobrażacie sobie łażenie pod górę z takim plecakiem? Na szczęście miałem pomocną dłoń.


Coraz wyżej...


Jeszcze wyżej...
W drodze na Orli Kamień, ale już jest blisko.


Oto jest!
    Po drodze spotkaliśmy zaskrońca zwyczajnego. To taki czarny, nieszkodliwy wąż. Pamiętam jak w podstawówce uczyli odróżniać żmiję zygzakowatą od zaskrońca.
    Kolega o 17 musiał już jechać do domu. Pożegnaliśmy się i włączyłem GPS'a by dostać się na dworzec PKP. Hah, byłem zadowolony. Autokar miał pojawić się o 21:00. Ściemniało się, a z nor zaczęły wyjawiać się dresy. Dopiero o 21:30 przyjechał. Na szczęście nocą jedzie się o wiele lepiej - nie widzisz obiektów migających przez okno, więc nie czujesz się źle. I tak nie zasnąłem. W domu pojawiłem się o 3:40.
    To była świetna wycieczka! Pierwszego dnia przeszedłem 17 km, a drugiego 18 km. Fajnie było no i mam nadzieję, że niedługo znowu nakieruję na któreś miejsce na mapie palcem. Najpierw chcę zrealizować następne wycieczki rowerowe i wyjazd w trójkę na Mazury.