Założyłem
ten blog by spopularyzować ciekawe miejsca w województwie mazowieckim. Moja historia rowerowa zaczyna się od około 2008 roku, czyli okresu gimnazjum. Wtedy zacząłem bardziej angażować się w jazdę na rowerze. Przejechałem swoje pierwsze 50 km do Nieporętu i z powrotem. Od zawsze nie wychodziło mi nawiązywanie kontaktów z ludźmi, więc najczęściej jeździłem sam.
Mam
jednego kolegę. Nie widujemy się często, ale okej. Tak jak ja, również
interesuje się rowerami, więc od I technikum zaczęliśmy jeździć od czasu do
czasu. Chciałem wtedy zwiedzić najbliższe miejscowości takie jak Legionowo,
Marki, Nieporęt czy Otwock. Bałem się samemu wyjeżdżać z Warszawy więc jak
chciałem pojechać do konkretnej miejscowości to tylko z kolegą. Jeździłem z nim
też po to by w razie jakiegoś wypadku, usterki pomógł mi, bo mało wiedziałem od
strony technicznej. Nie umiałem nawet napompować dętek :D Były takie dni, w
którym nikt nie chciał wyjść, a było słonecznie, a tych dni było mnóstwo w
wiosnę i lato. Siedziałem wtedy w domu z myślą by pojechać dokądś. Miałem tak przez wiele lat. Samemu byłem
w stanie pojechać gdzieś na max. 20 km. Lubiłem jeździć do jeziorek
Czerniakowskich i do lasku Bielańskiego.
W
końcu się stało. Przestałem myśleć „głupio tak samemu wychodzić”. Naszła
zmiana. W jesień zrobiło się chłodniej więc jeździłem wciąż na max. 20 km. Nie
chciało mi się też chodzić na spacery. Więc w grudniu zacząłem wychodzić
gdziekolwiek. Miałem większą motywację by wyjść wieczorem gdy na dworze bywa
pusto i zwykle spotyka się ludzi z psami i biegaczy. Na Google Earth robiłem
sobie trasy którędy pójdę. Właściwie to w grubej kurtce, w kapturze i rękoma w
kieszeniach mogłem iść wszędzie! Moje spacery wyewoluowały na 20 kilometrowe marsze!
Chodziłem pieszo z Warszawy do Ząbek i Marek. Zachęciłem raz kolegę na 26 km
spacer. Spacery sprawiły, że się nie nudziłem i robiłem tak co weekend (z
powodu roku szkolnego). Brałem plecak z prowiantem i wychodziłem z domu.
Zacząłem uczyć się jak zmieniać dętkę i jak naprawić jakąś usterkę. Jednak do
dzisiaj nie umiem wszystkiego, ale uczę się na błędach. To sprawiło, że w maju
po maturach przejechałem się samemu w głąb Marek, bez kolegi. Spodobało mi się
to i potem przejechałem się do Zegrza na 50 km. Zaznaczam, że i tak już kiedyś
jeździłem z kolegą średnio 50-60 km i raz 100 km bez zmęczenia. Zacząłem tę
trasę powtarzać. Dwa razy złapałem gumę. Za pierwszym razem zawaliłem. Nie
umiałem przykleić łatki. Za drugim razem wymieniłem odpowiednio dętkę, ale
bałem się, że źle to zrobiłem, więc i tak wracałem pieszo z rowerem. Okazało
się, że dobrze zmieniłem :D. Przejechałem się bez problemu trasami, którymi
jechałem z kolegą (nie wszystkimi).
Obecnie jeżdżę po wsiach na wycieczki 80 -150 kilometrowe. Jak wyznaczam
trasę i widzę, że jest tylko 80 km to myślę sobie, że będzie łatwo. Czasami, jeśli
kolega ma chęć i czas, jadę z nim, ale chyba spadła mu forma. Wiem, że to mało
i, że 240 km to jest już COŚ. Jednak najważniejsze jest nieporównywanie się i docenianie własnych celów w własnym zakresie. Motywacja przywrócona!
Moje dalsze wpisy będą o moich wycieczkach
rowerowych i spostrzeżeniach na różne tematy (mam nadzieję). Będę musiał przyzwyczaić
się do robienia większej ilości zdjęć. Wszystkie wycieczki piszę na bieżąco, zwykle dzień po jeździe. Nie są archiwalne!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz